Tekst dotyczy samotności i niedopasowania społecznego. Opisuje wyłącznie moje doświadczenia i emocje, których nie należy odnosić do przeżyć innych osób,
Nie czytaj, jeśli te tematy mogą pogorszyć Twoje samopoczucie.
Pamiętaj o pomocnych numerach telefonu:
* 116 123 (telefon zaufania dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym, poniedziałek-piątek od 14:00-22:00, połączenie bezpłatne);
* 116 111 (telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży, 7 dni w tygodniu, 24 h na dobę, połączenie bezpłatne).
Nie udzielam porad, nie czytam i nie odpowiadam na wiadomości dotyczące tego wpisu.
Nie wiem, jak to działa.
Nie działało w przedszkolu, podstawówce, na koloniach, na zajęciach pozalekcyjnych (od pierwszej klasy do matury), na podwórku ani w liceum, na studiach też nie – chociaż tam nie było już we mnie takiego ciśnienia, żeby działało. Ponadto nie działało w pracy ani w żadnym innym środowisku dorosłych ludzi.
Uczciwie przyznaję – zdarzały się wyjątki, ale ja po prostu do dzisiaj nie wiem, jak działają relacje międzyludzkie.
Na urodzinkach koleżanki z zerówki wszystkie dzieci grają w planszówkę (prezent ode mnie, żeby było śmieszniej), a ja siedzę przy magnetofonie i słucham piosenek Piccolo Coro dell’ Antoniano. Patrzę na wesołą grupkę zgromadzoną wokół gry i ani mnie do nich nie ciągnie, ani nie wiem, jak można lubić siedzenie jedno na drugim, ani w ogóle co ja tutaj robię. Czy czuję wyższość? One – smarkacze na zabawką, ja – dojrzała dusza, powołana do wyższych celów? Trochę tak. Nie krzyczcie na sześciolatka, nie wiem, skąd mi się to wzięło.
Chociaż innym razem, też w zerówce, zamarzyła mi jednak się zabawa samochodzikami z ekipą rozłożoną na kolorowym dywanie. Powstały tam ulice z klocków oraz, o ile pamiętam, bogata infrastruktura złożona z plastikowych znaków drogowych. Nie udało mi się niestety wejść w interakcję z innymi kierowcami – ani na skrzyżowaniach ani na parkingach, nie wydarzyły się żadne zderzki ani wyścigi, a kiedy już zostaliśmy tylko ja i inny chłopiec i naprawdę nie było wyboru, z kim się bawić, kolega zostawił autka i poszedł robić coś innego.
Cóż.
Takich przedszkolnych wspomnień mam co niemiara. W zasadzie, poza paroma migawkami, prawie nie pamiętam siebie podczas swobodnej interakcji z dziećmi.
W podstawówce poza jedną bardzo bliską mi osobą (i to dopiero od czwartej klasy), która stanowiła 100% mojego towarzystwa, pozostali w zasadzie mogliby nie istnieć. Choć łączyły mnie z nimi pozytywno-neutralne stosunki, utrzymanie dłuższej rozmowy na przerwie czy szkolnej dyskotece najcześciej przerastało moje możliwości. Parę razy zdarzyło mi się spróbować skleić się z innymi, w szkole czy na podwórku, ale nigdy nie na długo. Podświadomość pchała mnie w ich kierunku, podpowiadała, że to może być fajne. W końcu widać było, że inni mieli frajdę z tworzenia społeczności, wyglądali na szczęśliwych, śmiali się z byle czego, grali w siatkówkę albo skakali w gumę, ale co z tego -u mnie to żadną miarą nie działało. Nie żeby ci “inni” byli specjalnie nieżyczliwi albo źle mnie traktowali.
Po prostu nie było chemii.
Skąd oni wiedzieli, co mówić, co odpowiadać, jak reagować, kiedy się odezwać? Czy zatem mam udawać kogoś innego, czy być sobą, wychodzić ze strefy komfortu, czy nie robić nic na siłę, starać się, eksplorować, próbować, iść na żywioł, obserwować z boku, a może…
I co właściwie robi się na koloniach, o czym się gada w stajni, czekając na jazdę, po co na obozie językowym tyle czasu wolnego na tzw. interakcję z rówieśnikami, dlaczego w ogóle powinno się nawiązać zażyłość z sąsiadami w tym samym wieku i niech się wreszcie skończy ta przerwa między wykładami na studiach podyplomowych, bo zwariuję.
Do dzisiaj tego nie wiem, jak to działa, zaś gromadzony całe życie muł kompleksów, porażek, złych decyzji i odrzucenia przez innych i siebie (choć nie wiem, w jakiej kolejności) z roku na rok coraz bardziej utrudniał mi postępy w tej dziedzinie. Nie czując wielkiej potrzeby bycia duszą towarzystwa, jednocześnie było mi przykro, że wciąż jestem tak totalnie obok. Że nigdzie nie należę, i że mogło by mnie nie być nigdzie i z nikim, bo i tak nic by to nie zmieniło i nikt by za mną nie tęsknił. Wyjątkami na mojej pustelniczej drodze były dwie osobliwości artystyczno-kulturalno-wspierająco-rozrywkowe, ale to przy innej herbacie.
Niewątpliwie moja izolacja oraz brak umiejętności społecznych były splecione z dysocjacją, która towarzyszyła mi przez kilka dekad. Wykreowana rzeczywistość dawała poczucie bezpieczeństwa, zaspokajała część potrzeb emocjonalnych, ale była ostatnią przestrzenią, mogącą nauczyć mnie komfortowego przebywania wśród prawdziwych ludzi. Na szczęście, chociaż osamotnienie nie ułatwiało mi życia, nie było ono moim największym zmartwieniem.
A potem doszło do integracji moich obu funkcjonujących dotychczas niezależnie od siebie, osobowości, i wszystko się zmieniło.
Dodaj komentarz