No niestety.
Niby piszę o ogrodzie, a jestem w polu, I to w dalekim!
Nie chodzi o to, że zagospodarowywanie grządek postępuje w ślimaczym tempie, To jest wpisane w moją ogrodową filozofię. Ale gdy roślinny świat, otulany poranną mgiełką i leśną wilgocią pomału szykuje się do snu, ja korzystam z rześkiej pogody i prowadzę rozległe roboty, wcale nie drogowe. Nie drogowe, bowiem aktualnie nie powstaje żadna ścieżka ani dróżka, za to jestem w trakcie formowania gruntu pod taras, czy raczej utwardzony wybieg, ponieważ obiekt ten będzie znajdował się na poziomie parteru, zaraz za drzwiami (oknem?), prowadzącym z salonu (nie lubię tej nazwy) na ogród. Na potrzeby bloga przyjmijmy jednak swojsko brzmiącą nazwę “taras”.
Akcja “Taras. Początek”
Taras, oprócz spełniania swojej podstawowej funkcji, jaką dla mnie jest stabilne podłoże dla donic z kwiatami 😉 , jest także nadzieją na zakończenie epoki wpływu ruchomych piasków na komfort naszych podłóg. Piaszczysto-gliniasta gleba w połączeniu z kochającym cały świat psem oraz ze mną, hiperaktywnym krążownikiem na linii ogród-salon, jest prawdziwym utrapieniem. Gdyby nie zamiatanie w trybie ciągłym mielibyśmy w domu piach po kolana. Zmiana butów nie na wiele się przydaje… Dlatego tak bardzo upieram się, by taras powstał jeszcze przed zimą. Jego rozmiar to ok. 7,5m2, z czego część położona bliżej domu będzie zadaszona balkonem zwisającym okazale z pierwszego piętra, część dalsza natomiast zostanie wyposażona w coś na kształt markizy. Ale to już następnym odcinku prac ogrodowych.
Przed położeniem płytek czy też kompozytu należało podnieść nieco poziom gruntu, tak, aby zrównać przyszły taras z progiem przy oknodrzwiach prowadzących do salonu. Zważywszy na fakt, że aura w ostatnich dniach września i na początku października nie sprzyjała intensywnym pracom – było bowiem diablo upalnie, a ja nie cierpię upałów – kursy taczką załadowaną ziemią rozpoczęły się całkiem niedawno, Zdecydowanie wolę pogodę właściwą jesieni, przyjmuję ją z całym dobrodziejstwem inwentarza, razem z wiatrem, szarugą i mżawką!
W każdym razie w przyrodzie nic nie ginie, tak więc nowa, bardziej płaska hałda piachu przy oknie zastąpiła starą, stromą hałdę piachu przy płocie, co poprawiło widok na las i ucieszyło psa, który uwielbia kłaść się na nowej lokalnej plaży.
Dalsze kroki – utwardzalno-konstrukcyjne – to już nie moja działka. Zdecydowanie jestem od machania łopatą, ale nie ma tego złego – przerzucanie ziemi liczę jako trening 🙂
Akcja “Trawnik. Nim złapie mróz”
Z względu na wspomniane wyżej pobudki pogodowe dopiero w tym tygodniu rozpoczęły się podchody pod posadzenie trawy z tyłu domu. Jest wprawdzie październik, ale miejsca do siewu jest niewiele, do tego posiadam spory zapas nasion, więc kiedy grunt będzie gotowy, zaryzykuję i spróbuję z trawą jeszcze w tym sezonie. Co wyjdzie, to wyjdzie, przymrozków na razie u nas nie zapowiadają:) Póki co jednak trwają intensywne wykopy, bo dzikie trawska mają się u mnie bardzo dobrze i z pewnością nie uda mi się usunąć ich w stu procentach. Na razie jednak nie chcę używać herbicydów; ogródek na froncie, też potraktowany na początku tylko łopatą i tymi ręcami, na razie broni się przed inwazją nieproszonych gości. Wprawdzie swoich zwiadowców wysyła czająca się na przyszłym podjeździe samochodowym horda podagrycznika, a tu i ówdzie prześlizgnie się co nieco perza, ale w ogólnym rozrachunku chwasty:ja mamy 0:1. Co do podagrycznika, który z boku poczynał sobie naprawdę śmiało -chwilowo jego populację ograniczyło rozwiązanie samoobsługowe, a mianowicie wprowadzenie konkurencji w postaci rozsypania (i to dopiero w lipcu) nasion łąki kwietnej. I tak pszczoły syte i rabatka cała, a na dodatek miejsce prezentuje się naprawdę ładnie – mamy połowę października, a kwiatów nie brakuje. Wiem jednak, że podagrycznik łatwo pola nie odda.
Akcja “Dynie. Do ostatniej kropli nektaru”
Spory chaos panuje też w kłębowiskach dyniowych. Mam więc dwa skupiska dzikusów, wylęgłych późną wiosną z nasion dyń ozdobnych, które rezydowały w różnych części ogrodu. Samosiejki dają sobie świetnie radę bez mojego udziału do teraz, nadal wytwarzają kwiaty, więc, z miłości i troski o aktywne jeszcze zapylacze, nie mam serca karczować dyniowej plątaniny. Tym bardziej, że niektóre z prześlicznych, kolorowych owoców są jeszcze całkiem tycie 🙂 Niemniej jednak zbiory ozdobnych dyniąt uważam za udane i tak ganek zdobi już drugie ich pokolenie 🙂 A nawet kilka poszło w świat, do znajomych.
Epilog: “Na górze chwasty duże”
Pisząc o nieporządkach z żalem muszę się przyznać, że na przyszłym pojeździe samochodowym zalega jeszcze jedna pryzma ziemi – i to większa od tej, zagospodarowanej pod taras 🙁 Ma ona posłużyć jako podłoże do wyrównania poziomu na pasie z boku domu, jednak ta czynność musi poczekać co najmniej do wiosny. tymczasem nasyp porósł zielenią, reprezentowaną przez skrzypy, kloniki, rumianki i inne lebiody, w tym, ma się rozumieć podagrycznik. Należy jednak oddać, że zazieleniony pagórek dość dobrze wpisuje się w ideę ogrodu japońskiego, do którego ma nawiązywać ogródek przed domem, ale nie mam ochoty się do niego przyzwyczajać.
Dokładając do tego składowane z boku ogrodu rury, czekające na rozpatrzenie wniosku o dotację w temacie małej detencji (= podziemnego zbiornika na deszczówkę), otrzymujemy krajobraz rodem z księżyca w trakcie terraformacji.
Nie oznacza to jednak, że nie dzieje się u mnie nic cieszącego oczy. Niektóre zakamarki systematycznie dążą do uporządkowania, o czym więcej w następnym wpisie.
A co słychać w Waszych jesiennych zakątkach 🙂 ?
Dodaj komentarz