“Oppenheimer” i kwantowa sesja zdjęciowa

“Oppenheimer”, ostatni film Christophera Nolana, przypomniał mi o fotkach, które zdarzyło mi się zrobić kilka lat temu. Oglądając efekty sesji zdjęciowej, której bohaterką była goszcząca w niejednym domu miotlasta lampka ledowa, przyszło mi do głowy tylko jedno hasło: mechanika kwantowa. Skąd takie skojarzenie?

Na lekcjach chemii w szkole średniej mój sterany mózg, który na co dzień umiarkowanie radził sobie z obliczeniami i uzupełnianiem współczynników, odebrał pozytywne wibracje płynące od tej właśnie dziedziny naukowej.
Orbitale, spiny, kwanty, pustka wewnątrz atomu i chmury elektronowe oddziaływały na moją wyobraźnię o wiele bardziej niż dysocjacja elektrolityczna oraz reakcje otrzymywanie soli. Zapewne dlatego, że zagadnienia te są, według mnie, tak oderwane od otaczającej nas rzeczywistości (pozornie), że bliżej im do spraw tajemnych, do sztuki i metafizyki niż do wyzutej z wszelkiej duchowości książkowej teorii.

Jednocześnie bardzo żałuję, że ów mózg nie ma wystarczającej mocy obliczeniowej, aby zgłębiać tajemnice kwantów i splątań w mniej popularno- a bardziej -naukowy sposób. Wyrazem tego żalu niech będzie jedno z moich marzeń, a mianowicie -indywidualne lekcje matematyki. Jakaś część mnie bardzo chciałaby zrozumieć, co kryje się w skomplikowanych równaniach (moja edukacja w tym zakresie utknęła gdzieś w okolicach logarytmów), nauczyć się wyciągać wnioski z teoretycznych rozważań przedstawionych za pomocą symboli, słowem – patrzyć na tajemnicze ciągi cyfr i liter w taki sposób, jak Cypher na kodowany obraz Matrixa. Czyli ogarniając całość.

A co do samego “Oppenheimera” – nie jestem specjalistą od kina, toteż nie porwę się na jego dogłębną analizę (ale chętnie poczytam o Waszych wrażeniach 🙂 ). Tym bardziej, że jest to debiutancki wpis na blogu, więc, zamiast strugać krytyka, wolę zabrać Was w fotograficzną podróż do wnętrza atomu, widzianego moimi oczami.
Swoją drogą, ciekawie się złożyło, ponieważ ów pierwszy tekst powstaje po tym, jak pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się być na premierze jakiegokolwiek filmu. Ale to tylko zbieg okoliczności, gdyż wg mnie, generalnie, nie ma znaków, są tylko przypadki 😉

Zatem ode mnie tylko to, co zostanie ze mną na dłużej (mam nadzieję, że bez spojlerów, ale, jak ktoś szczególnie wrażliwy, to niech przeskoczy do fotek na dole):
* zachwycający Murphy, który potrafił nadać znaczenie każdemu drgnięciu powieki,
* monumentalne przedstawienie próbnej detonacji (zwłaszcza w zestawieniu z emocjami głównego bohatera),
* pojawiające się raz po raz dyskretne skwierczenie licznika Geigera, podsycające niepokój, poczucie zagrożenia i kalibru prowadzonych prac,
* ciekawie rozegrana scena z Einsteinem,
* animacje dotyczące świata kwantów (choć wielka szkoda, że tak ich mało)
oraz

obecność Ramiego Maleka, który jest niekwestionowanym liderem mojego rankingu the best actors ever. Nie gniewajcie się – po “Mr Robot” jego pozycja jest niezagrożona 🙂

Kiełkujące zarodniki światła
Tunel czasoprzestrzenny, może się przydać podczas kwantowej teleportacji
Deszcz kwarków
Efekt zderzenia hadronów
Stan splątania kwantowego
Atomy