Pierwszy escape room

Tekst dotyczy negatywnego stosunku do siebie, klinicznej depresji i zaburzeń dysocjacyjnych. Są to wyłącznie moje doświadczenia i emocje, których nie należy odnosić do przeżyć innych osób,
Nie czytaj, jeśli ta tematyka może pogorszyć Twoje samopoczucie.
Pamiętaj o pomocnych numerach telefonu:
* 116 123 (telefon zaufania dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym, poniedziałek-piątek od 14:00-22:00, połączenie bezpłatne);
* 116 111 (telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży, 7 dni w tygodniu, 24 h na dobę, połączenie bezpłatne)
.
Nie udzielam porad, nie czytam i nie odpowiadam na wiadomości dotyczące tego wpisu.

Bagaż

Nienawiść. Żal. Niepewność.
Nie można tego nazwać “niskim poczuciem własnej wartości”, bo tej wartości nie ma, jest ujemna albo urojona (ukłon w stronę alternatywy dla zbioru liczb rzeczywistych*). Jest za to przekonanie o brzydocie, nieatrakcyjności – czymkolwiek jest jej przeciwieństwo – mierności, braku jakichkolwiek kompetencji oraz niezasługiwaniu na nic dobrego. I tak można by długo.
Nie czyni mnie to wyjątkowym.
Choć na ogół unikam uogólnień (?!), zaryzykuję stwierdzenie, że czasoprzestrzeń każdego z nas zagina się mniej lub bardziej proporcjonalnie do bagażu, jaki każdego dnia życie dorzuca nam na grzbiet. Od jego ciężaru właściwego, ale i od substancji, które się nań składają.
Mój właśnie partiami zrzucam, ale to długotrwały proces. Rozpoczął się całkiem niedawno, po latach udawania, że bagażu nie ma.

Ucieczka

Mimo niejasnej natury samego ładunku moje życie jest znacząco zakłócane przez rozmaite skutki obciążenia. Ich przykłady podano w akapicie wyżej.
Uczeni się spierają, co takiego zlądowało na moich barach jako pierwsze, ale, lepiej niż “co się stało” wiadomo jest “kiedy” **. Póki co, najbardziej prawdopodobna hipoteza zakłada, że miało to miejsce w czasach nieświadomego niemowlęctwa oraz mocno przedprzedszkolnych.
Jedną z przesłanek takiego stanu rzeczy jest moje wspomnienie z grupy “średniaków” z przedszkola właśnie. Wspomnienie całkowicie wyraźne.
Mianowicie, na ten właśnie okres datuję moje najodleglejsze doświadczenie dysocjacji.
Pamiętam, że moje ciało przebywało w duźej przedszkolnej sali. Przez wielkie okna wpadało do niej słońce, naświetlające drobinki kurzu unoszące się w powietrzu. Gdyby moje oczy były obiektywem aparatu i sfotografowałyby tę scenerię, zdjęcie byłoby prześwietlone, barwy spłaszczone i trzeba by coś zrobić z kontrastem. I nie byłoby na nim nikogo, a przecież wiem, że w tej sali przebywały inne dzieci.
Ale mnie tam nie było.
Pierwsza ucieczka, pierwsza nieobecność, pierwsze doświadczenie odłączenia się. Uruchomienie bezpieczników.
W mojej głowie nie było wówczas innych światów. One powstawały z upływem lat. Było ich w moim życiu kilka, przy czym nie istniały one równolegle. Każdy z nich miał swój czas i był skrojoną na miarę przystanią, w której czekał na mnie odpoczynek od niekomfortowej rzeczywistości.
Ale na tamtego przedszkolnego dnia istniała tylko przydymiona szyba, oddzielająca mnie od reszty wszystkiego.
To się nazywa dysocjacja.

Wiedza

O ile na początku mechanizm ten startował automatycznie, późniejsze przejścia były całkowicie świadome, czyli guzik wciskany był przeze mnie intencjonalnie. Ale mój umysł całkowicie odróżniał świat fikcyjny od rzeczywistości. Mózg zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę istnieję tu i teraz. “Tam” zaś tylko odpoczywam, będąc osobą trochę zmienioną, trochę do mnie podobną – ale nigdy nie było mowy o osobowości mnogiej, poczuciu “rozdwojenia jaźni” itp.
Zaburzenia dysocjacyjne obeszły się więc ze mną bardzo łagodne.

Co ciekawe, fakt, że oto “nie wszyscy tak mają”, dotarł do mnie dopiero w zaawansowanej podstawówce.
Wiedza ta dała mi mocno do myślenia…

***

Najprościej mówiąc, dysocjacja jest formą obrony umysłu przed destrukcją z powodu doświadczonej traumy. W moim przypadku – nieuświadomionej. Chyba.

Kiedyś napiszę o niej (= o dysocjacji) więcej, szczególnie w kontekście ostatniego, budowanego przez dekadę świata, który, jak się okazało, był jednocześnie pasażem wiodącym do rzeczywistości.

________________
* Być może pamiętacie z matematyki, że pod rozwiązaniem równania zwykliśmy pisać “x ∈ (należy) do R (czyli do zbioru liczb rzeczywistych). Po co nam to było? Czy istnieją w ogóle jakieś inne liczby niż rzeczywiste? W końcu nikt o nich w szkole nie uczył (przynajmniej mnie). Jeśli nie istnieją, to po co to założenie? A jeżeli istnieją – to jakie? Ano właśnie – są to liczby urojone, Polecam zgłębić temat 🙂

** Podobnie mówił Morfeusz o początkach Matrixa: “More important than “what” is “when”?” 🙂